poniedziałek, 1 lipca 2013

Brak weny :/

Przepraszam, że ostatnio nie wrzucałam żadnych postów z kolejnymi rozdziałami, ale miałam urwanie głowy z zakończeniem roku, wyjazdem na obóz z moją kochaną Zgorzelecką Orkiestrą Mandolinistów. Chciałabym coś napisać, ale nie mam inspiracji. Pomyślałam, że te 300 odsłon mojego bloga, to nie tylko przypadek i jest kilka osób, może jedna, która pomoże mi i podrzuci jakiś pomysł. Może jakaś burza mózgów ? 

No więc ja mogę zacząć. Zatrzymaliśmy się w momencie, kiedy do grupy uciekinierów dołączył James. Poprowadził ich do swojej kryjówki... Może na drzewie, albo pod ziemią ? Jeśli chcecie, dokończcie w komentarzach, może potem do Was dołączę. :D

Dla zachęty do wspólnego działania wkleję w tym miejscu dobrą muzykę do rozmyślań. :*


czwartek, 13 czerwca 2013

3. Rozmowa


Rano wstałam razem ze słońcem i spakowałam nasz niewielki dobytek. Matt spał jak zabity z miną zbuntowanego anioła.
         Kiedy już miałam obudzić Matta zobaczyłam, że wielki dąb kilka metrów od nas zaczął się chwiać. Mógł runąć na nas lada chwila. Gorączkowo trząsłam bratem, lecz wybudzanie go zajęło mi za dużo czasu. Drzewo runęło na mu na nogę.
         Krzyk spłoszył całe tabuny ptaków. Próbowałam wyciągnąć Matta spod pnia, ale bezskutecznie.
         Nagle usłyszałam trzask łamanych gałązek i szelest liści. Ktoś biegł ku nam i już po chwili zza drzew wyłonił się wysoki chłopak. Jego twarz przejawiała zdziwienie, ale piwne oczy okazywały radość. Ciemne, rude włosy opadały na czoło. Zatrzymał się jakieś 10 metrów od nas, a następnie, ku naszemu zdziwieniu z jego gardła wydobył się okrzyk radości.
         Zmierzyłam go pretensjonalnym spojrzeniem i, zauważywszy nasze kłopoty, podbiegł by nam pomóc. Wspolnie wyciąneliśmy Matta spod pnia.
         - Twoja noga jest złamana - powiedział po krótkiej dianozie. - Nie przejmuj się, jakoś sobie poradzimy - dodał, widząc minę mojego brata.
         - Mam na imię Jane, a ty?
         - James - podaliśmy sobie dłonie. Jeszcze chwilę wpatrywaliśmy się w siebie z mieszanką zdziwienia i zainteresowania.
         - Ekhem! - odchrząknął Matt.
         - Ach! No tak... Już was zabieram - rzekł z zawstydzeniem w głosie.
         - Dokąd? - zapytałam.
         - Do siebie.
         Nie zadawaliśmy więcej pytań i daliśmy się prowadzić na ślepo. James pomógł wstać Mattowi i podparł go ramieniem, ja za to zajęłam się bagażem.

         Po kilkunastu minutach drogi przez gąszcz zatrzymaliśmy się.

niedziela, 9 czerwca 2013

Już niedługo wakacje! Z dedykacją dla 6C!!!

Niedawno ( w piątek ) miałam bal w szkole. I na koniec oczywiście znalazły się 3 płaczki ( w tym ja). Uświadomiłyśmy sobie, jak mało czasu zostało do końca roku! Od dziś już tylko 18 dni do zakończenia naszej wspólnej przygody.  :'(  Ryczałyśmy, ale w końcu udało nam się ogarnąć. Oczywiście z pomocą naszych kochanych chłopaków z klasy. :)

Może to trochę śmieszne, ale pierwszy raz od wielu tygodni cieszę się na to, że pójdę do szkoły w poniedziałek rano :) . Jak ja za wami będę tęsknić! :) I za naszymi wojnami typu: "Wera vs reszta klasy" i świństwami robionymi sobie nawzajem!!!

Ten wpis dedykuję Wam ( jako, że na balu DJ przekręcił moje imię, a za drugim razem w ogóle zapomniał o dedykacji... ), tak samo jak ten klip:


I oczywiście jak mogłabym zapomnieć o:



Dziewczyny! Przygotowujemy się na apel!!! :D



sobota, 8 czerwca 2013

II. Dzicz



W nocy mieliśmy zmieniać się wartą, ale kiedy wzięłam pierwszą zmianę i Matt zasnął, nie miałam serca go budzić. Nie spałam do świtu, kiedy Matt wstał i poszedł między drzewa. Mimo wszystko bałam się o niego i zaglądałam za nim dopóki nie zobaczyłam, jak zbiera gałęzie za najbliższym drzewem. Uznałam, że mogę odpocząć.
         Obudził mnie trzask łamanego drwa. Zerwałam się na nogi i zobaczyłam mojego brata z suchą gałęzią połamaną w pół, jedna część gałęzi w jednej dłoni, a druga w drugiej. Stał nad dość skromną ilością podobnych, lichych patyków ułożonych w stos, na którym żarzył się płomień.
         Odrzucił obie części z dłoni wprost na palenisko.
         - Przepraszam, nie chciałem cię budzić – powiedział.
         - I tak nie spałam – okłamałam go.
         - Czemu nie obudziłaś mnie w nocy?
         - Eee... Zapomniałam...
         - Tym razem ja biorę całonocną wartę.
         - Nie musisz…
         - Nie, to ty nie musisz siedzieć z oczami na zapałki przez całą kolejna noc!
         Nie próbowałam mu zaprzeczać. Wiedziałam, ze jest uparty, a ja i tak zrobię swoje, czy tego chce czy nie. To już musiał przeboleć.
         Poza tym wiedziałam, że to błahostka. Teraz trzeba było się zająć przetrwaniem. W pierwszą noc w prawdzie nikt nas nie zaatakował, ale byłam pewna, że to zwykłe szczęście nowicjusza. Musieliśmy ostro zabrać się do pracy. Nie byłam nawet pewna czy w dzień nikt nas nie zpoaatakuje, a co dopiero w nocy. „Bądź czujna – powiedziałam sobie na otuchę. – Dla Matta”. 
         Pomyślałam też, że sprawdzę, co mamy do dyspozycji. Zapomniałam o mojej torebce, w której mogło się znaleźć kilka przydatnych rzeczy. Podniosłam ją z ziemi i otrzepałam z kurzu. Z czarnej, skórzanej torby wyjęłam kolejno: kosmetyczkę, telefon, portfel, okulary do czytania, paczkę chustek higienicznych, notatnik w kratkę i czerwony długopis z logiem firmy budowlanej. Postanowiłam wszystko to przejrzeć dokładnie jeszcze raz, być może znajdując drugą stronę medalu. No więc: wnętrze kosmetyczki – eyeliner, błyszczyk, tusz do rzęs, puder i kasetka z 3 kolorami cieni do powiek. Potem sprawdziłam zasięg w telefonie, co nie dało mi żadnej satysfakcji. Zerowa ilość kresek określających zasięg jeszcze dodatkowo mnie dołowała.
         Skoro w torbie nie było nic przydatnego, trzeba było pomyśleć o najbliższej przyszłości. Przecież nie mogliśmy siedzieć w lesie przez cały czas, choć mogłoby to być najlepsze rozwiązanie ze względów bezpieczeństwa.
         Czas dłużył się nieubłaganie, tym samym nie ułatwiając nam zadania. Mijał dzień za dniem w monotonii, jakiej jeszcze nigdy nie zaznaliśmy.
         Aby trochę podnieść się na duchu robiłam notatki poczynając od drugiego dnia.
         " dzień drugi:
Pobyt się ciągnie i myślę, że jeśli nie ruszymy się stąd, zwariujemy. Matt z obłędem w oczach chodzi w koło ogniska, a kiedy próbuję się do niego odezwać, ignoruje mnie. Nie wiem co mam robić, ale musimy stąd iść, choć boję się o nasze życie poza lasem..."     
         Postanowiłam, że wyruszymy o świcie.

piątek, 31 maja 2013

Coś jeszcze...

Postanowiłam, że oprócz dodawania rozdziałów mojej pracy literackiej, będę również dodawać posty o charakterze informacyjnym i zabawnym. W tym poście chciałabym polecić świetny blog ze świetnymi felietonami. A oto link do niego: http://ojciecwwwirgiliusz.blox.pl/html . Gorąco polecam przeczytanie od początku! 

Oprócz tego chciałabym dodać tu filmik z YouTube:

http://www.youtube.com/watch?v=eu-xFvLaE68

Jeśli ten blog Wam się podoba, polecajcie go znajomym! :)

I. Zmiany



Wstałam rano. Z kuchni dobiegł mnie dźwięk grzanek wyskakujących z tostera. Wyprostowałam się i usiadłam na brzegu łóżka, by następnie wsunąć stopy w puchowe, czarne kapcie. Nałożyłam mój ulubiony biały szlafrok na piżamę składającą się z krótkich, białych spodenek w czarne kropki i luźnej, czarnej bluzki z ramiączkami.
         Oślepiło mnie blade światło wschodzącego słońca. Wiosna była piękna tego roku. Podniosłam się i rozprostowałam mięśnie, ścięgna i kości. Te ostatnie zatrzeszczały w geście sprzeciwu. Nie przejęłam się tym i już chwilę potem sunęłam niezbyt zgrabnie po drewnianych schodach na parter.

         Dźwięk uprzednio uruchomionego tostera przemienił się w łagodne, jazzowe brzdęki napływające z radia. Gdy tylko minęłam zakręt zobaczyłam ciotkę i Matta ze śmiechem robiących śniadanie. Ucieszył mnie ten widok. Widok ludzi, których znałam i kochałam, i to bez względu na wszystko.

         Wydawało mi się, że Matt był dużo niższy, podczas gdy stał naprzeciw cioci Helen, było od niej wyższy niemal o głowę. Zaskoczyło mnie to. Dla mnie on zawsze będzie małym brzdącem i moim młodszym braciszkiem, nawet, kiedy osiągnie dwa metry. W tej chwili wyglądał uderzająco młodzieńczo. To również zwróciło moją uwagę. Miał czarne włosy ostrzyżone krótko, ale nie za bardzo, a jego delikatnie muśnięta wrodzoną, ciemną karnacją, zmarszczona była na twarzy w serdecznie szyderczym uśmiechu. Białe zęby połyskiwały wśród już nie chłopięcych, a młodzieńczych ust. Zastanawiałam się jak mogłam tego nie zauważyć. Może przez ostatnie miesiące byłam zbyt zajęta innymi sprawami.

         Ciocia Helen trzymała się świetnie, a jej karnacja przypominała naszą. Miała zadbane, ciemnobrązowe włosy ścięte do żuchwy i zakręcone do środka, przypominały bombkę. Jej ciemno-czekoladowe oczy połyskiwały w tle czarnej, wąskiej źrenicy. Miała na sobie dużą, czarną koszulę nocną z białym napisem I <3 TEXAS.

Miała świetny pedicure, który z racji swego krwistego odcienia był widoczny na bosych stopach.

         Po kilku sekundach zauważyli mnie i zaprosili do śniadania. Przywitałam się najpierw z ciotką Helen. Przytuliła mnie i podała do stołu wspólnie z moim bratem. Ja - jako że przyszłam na prawie gotowe - rozłożyłam sztućce. Potem wspólnie usiedliśmy.

         W czasie jedzenia sama nie wiem kiedy zaczęliśmy rozmawiać. Wypytywaliśmy ciocię o tatę. Tak naprawdę pytaliśmy o wszystko co nam ślina przyniosła na język. Matt szybko się speszył. Równie szybko wraz z ciocią wyczułyśmy jego smutek i zakłopotanie. Niemym porozumieniem ustaliłyśmy, że damy temu spokój.

         Pierwsza wstałam od stołu. Kiedy spojrzałam na zegarek, zrozumiałam, że nasza rozmowa trwała ponad godzinę.

         - Idę do swojego pokoju. Śniadanie było pyszne - powiedziałam.

         - Dzięki... Zaczekaj chwilę - posłusznie przystanęłam. - Może masz ochotę wybrać się z nami na spacer, jest na prawdę piękna pogoda. Marnotrawstwem byłoby z tego nie skorzystać - zachęcała mnie ciocia.

         - No, dobrze. Czemu nie? - odpowiedziałam.

         - To co? Za godzinę?

         - Niech będzie - i ruszyłam po drewnianych schodach, wprost do swojego pokoju.







***





         Godzina minęła mi niespodziewanie szybko. Wydawało mi się, że w górnej części domu spędziłam tylko kwadrans. Jednak zdecydowanie mi to wystarczyło i już chwilę potem szłam alejką wraz ze swoim bratem i ciotką.

         Włożyłam na siebie jasnoszare jeansowe rurki, czerwone conversy, czarną bluzkę na ramiączkach z białym nadrukiem  I <3 my style. Do tego włosy spięłam w luźny, niedbały koczek z lewej strony; wiszące kolczyki przypominające srebrne nitki wisiały po obu stronach mojej głowy. Na make-up składała się odrobina różowego błyszczyka i czarna maskara.

         Matt był ubrany w ciemne, luźne jeansy, czarne conversy i białą koszulkę  na krótki rękawek z nadrukiem zielonego trampka z białymi sznurowadłami. Czarny zegarek poruszał sekundową wskazówką na jego prawej ręce.

         Za to ciocia Helen włożyła jasnoniebieskie rurki, czarne szpilki, białą bluzkę na krótki rękaw z nadrukiem czerwonego krawata i czarną, elegancką kamizelkę. Włosy zostawiła rozpuszczone, a jej usta pokrywała czerwona szminka.

         Spacerowaliśmy alejką usianą po obu stronach brzozami. Wiosenne słońce połyskiwało chyląc się już ku zachodowi. Zdecydowaliśmy, że powoli będziemy wracać. Inną sprawą jest, że w drodze powrotnej dopadły mnie wyrzuty sumienia. I to całkiem duże wyrzuty. Dotyczyły oczywiście ojca, o którym tak po prostu zapomniałam. To było wobec niego podłe. A jeśli wtedy, kiedy ja jadłam śniadanie, on zażarcie protestował przeciw czemuś tak okrutnemu jak wojna? To było całkiem możliwe i to martwiło mnie najbardziej.

         Miałam nadzieję, że nic mu się nie stało. W takiej sytuacji nie umiałam i nie mogłam się cieszyć nawet z kawałów opowiadanych przez ciocię. A muszę przyznać, że miała talent do opowiadania śmiesznych historii. Swawola swawolą, ale trzeba było już wracać. Żeby przedłużyć nasz spacer wracaliśmy okrężną drogą. Powrót był już mniej zabawny. Oczywiście z wiadomej racji.

         Byliśmy już na ostatnim zakręcie, kiedy ujrzeliśmy kompletnie zburzony dom. Stanęliśmy jak wryci. Nie wiedzieliśmy co się stało.

         - Zaczekajcie tu - szepnęła nam. - Pójdę sprawdzić czy nikogo nie ma. Przyjdę po was. Nie martwcie się, po prostu zostańcie tu, a w razie gdyby ktoś się zbliżał, schowajcie się i siedźcie cicho. Bez względu na wszystko. Zrozumiano?

         Przytaknęliśmy w tym samym czasie. W przypływie obaw ciocia przytuliła nas mocno, lecz krótko. Potem szybko się oddaliła.

         Usiadłam na ziemi, a Matt jeszcze przez chwilę stał i w osłupieniu wpatrywał się w stronę, w którą poszła.

         Przez jakiś czas nic nie było słychać, ale już po chwili ciszę rozdarł strzał z pistoletu. Oboje zerwaliśmy się na nogi. Matt chciał już biec w stronę, z której usłyszeliśmy dźwięk, ale powstrzymałam go przed tak bezmyślnym czynem. Bez względu na wszystko – w głowie wybrzmiały mi słowa kobiety, którą widziałam zaledwie chwilę temu. Teraz byłam pewna, że mogę jej już nie zobaczyć.

          Uprzedzając wszystkie zapewne odruchowe zamierzenia Matta, wzięłam go za  rękę. Nie wiedząc zupełnie dokąd, pędziliśmy przez las, zostawiając w tyle wszystko, co dotąd kochaliśmy. Na początku Matt opierał się biegowi i próbował wyrwać dłoń z mojego uścisku, lecz mu na to nie pozwoliłam. Kiedy zrozumiał, że nie ma sensu dalej się opierać, zaczął biec ze mną ramię w ramię.

          Nie wiem ile biegliśmy, ale u kresu naszych sił dotarliśmy… sama nie wiem dokąd. Jednak tam, gdzie byliśmy, korony drzew prawie całkowicie zakrywały niebo. Spokój i harmonia rządziły tym miejscem. Pnie drzew były porośnięte mchem, a z lekka zielonawa poświata cieszyła oko. Stanowiło to miłą odmianę od suchego, słonecznego klimatu.
         Matt usiadł na korzeniach największego drzewa. Ja poszłam poszukać miejsca do noclegu. I choć wątpiliśmy w bezpieczeństwo tego miejsca, nie mieliśmy wyboru. W biegu panika dodawała nam sił, ale tu stałam na nogach tylko dzięki sile woli. Zupełnie nie wiedząc co robić, stałam i wpatrywałam się w ledwo widoczne, zachodzące słońce. Pozostało tylko czekać, co przyniesie nowe jutro.

piątek, 17 maja 2013

Prolog



         Tytuł książki to "Rada Uchodźców". Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Informujcie mnie o tym, czy Wam się podoba to, co robię, a jeśli nie, to piszcie w komentach, co według Was można zmienić.


 ------------------------------------------------------


         Kadencja Roberta Fostera dopiero się zaczynała, a już siała spustoszenie.  Nie minęły nawet 2 miesiące, a mój dom stanął w płomieniach.
         Był to feralny 4 kwiecień. Postanowiliśmy zachowywać się spokojnie, choć byliśmy wściekli. Nie daliśmy tego po sobie poznać.
         Siedzieliśmy w staromodnej kuchni o nieco poszarzałych, białych ścianach. Wiekowe już dębowe meble, wypełniały pustkę pokoju wraz ze ściennym, zielonym zegarem. A ciszę zapełniał spokojny głos spickera telewizyjnego obwieszczającego początek wiadomości z dzisiejszego dnia:
         - Dzień dobry, wita was John Dooprie. W całym kraju aż wre od protestów Amerykanów. Protest dotyczy prezydenta Roberta Fostera. Niespełna 2 godziny temu, na Światowym Zebraniu Rady Prezydentów, obraził głowę jednego z europejskich państw, Rosji. Pan Slavomir Gawriłow, prezydent Rosji wypowiedział nam wojnę. Robert Foster w ciągu półtora godziny od zajścia stracił cztery piąte poparcia Amerykanów. Komisja Nadzorcza ds. Prezydenckich jest gotowa odwołać obecnego prezydenta USA, oraz zorganizować wybory raz jeszcze.
         Spiker nie zdążył dopowiedzieć zdania, bo ojciec nie wytrzymał złowróżbnej atmosfery wiszącej  w powietrzu.
         - Tak być nie może! Ludzie zginą! - równocześnie z tymi słowami zerwał się na nogi.- Ja tego nie mogę znosić w takim spokoju! To nawet nie jest niedorzeczne, to hańba. Jadę tam!- krzyczał.
         - Tato, uspokój się! - próbowałam przemówić mu do rozsądku. - Za ścianą jest Matt!
         - Nie mogę! Ja... ja... nie mogę. - prawie się rozpłakał.
         - Usiądź, proszę.
         Bez marudzenia usiadł i znów pogrążyliśmy się w ciszy. Tymczasem spiker już przekazał głos korespondentowi z Waszyngtonu.
         - Drodzy państwo, czy pozwolimy na coś tak poważnego jak wojna? - zapytał - Myślę, że nie. Każdy może być obecny na jutrzejszym proteście. Odbędzie się on o godzinie trzeciej po południu, jeśli nie macie możliwości na dostanie się do Waszyngtonu, nasza telewizja będzie transmitować protest. Dziękuję za uwagę, Andy Sumers. - i oddał głos spikerowi.
         - A teraz przejdźmy do pogody. Nevill Rozenberg jest w naszym studiu. Nevill, oddaję ci głos...
         Ojciec wstał i poszedł do przedpokoju. A ja za nim.
         - Gdzie idziesz?
         - Tak, jak powiedziałem, na ten protest w Waszyngtonie. Poproszę Helen, żeby się wami zajęła. Kiedy mnie nie będzie, zaopiekuj się Mattem. - podszedł do mnie i przytulił - Co by się nie stało pamiętaj, że zawsze was kocham i będę kochać... Nawet, jeśli coś nas rozdzieli... Przyrzeknij... Przyrzeknij, że się nim zaopiekujesz.
         - Przyrzekam, tato. A ty, że wrócisz tu cały i zdrowy! Przyrzeknij.
         - Nie mogę ci tego obiecać, córeczko. Moja mała Jane... - i wyszedł.
         - Tato zaczekaj... - odezwałam się po chwili osłupienia.- Nie zostawiaj mnie...
         Było już po fakcie. Wyszedł. Wyszedł i może już nie wróci... - próbowałam nie dopuścić tej myśli od siebie, ale nie udało się. Znów przepełniła mnie gorycz rozpaczy.
         Miałam ochotę objąć Matta ramieniem. I tak też zrobiłam. O dziwo nie wyrwał mi się. Pomyślałam, że musiał słyszeć naszą rozmowę. Na myśl o tym przytuliłam go mocniej.
         - Jane, czy to prawda, że tata gdzieś jedzie? Tylko powiedź mi prawdę!
         Miał prawo wiedzieć, ale jak się poczuje, kiedy będzie miał świadomość, że ojciec może nie wrócić? Po dłuższym milczeniu odpowiedziałam:
         - Tak, tata wybiera się na... pewnego rodzaju... zjazd absolwentów. - nie kłamałam. Foster i ojciec znali się osobiście z liceum, jak wielu innych ludzi.  
         - Wróci?
         - Tego nie mogę obiecać, ale wiem, że na pewno będzie się bardzo starał wrócić do nas cały i zdrowy.
         - A kto będzie się nami opiekował? - zapytał Matt z lękiem w głosie.
         - Nie martw się, ciocia Helen się się nami zajmie. - znów próbowałam go uspokoić.
         Można uznać, że bez skutku. W ogóle się nie uspokoił.

Wprowadzenie

    Siema. Na początek chciałabym się przedstawić. Mam na imię Julia i będę dla Was blogować. Jestem początkującą pisarką i mam zamiar publikować tu to, co napiszę. Pierwsza książka jest jeszcze nieskończona.
   W miarę możliwości będę dodawać po rozdziale tygodniowo, lub raz na 2 tygodnie. Na początek naszej mam nadzieję owocnej współpracy podzielę się z Wami singlem zespołu Gorillaz. Miłego słuchania :D .